Stoisz w miejscu? Nie! Cofasz się!

Nigdy nie zrozumiem fenomenu ludzi, którzy żyją ubogo, jest im z tym ciężko, cały czas narzekają, ale nie zrobią NIC w kierunku, żeby to zmienić. Mało tego - swoją stagnację tłumaczą: "A, bo u nas nie ma pracy", "A, bo tu się trzeba ciężko napracować", "A, bo tu słabo płacą". Serio??? Mówisz tak, bo chcesz przekonać mnie, czy może raczej usprawiedliwiasz się sam przed sobą? Nie uwierzę w to, że się nie da. Da się! Tylko trzeba się nieco ogarnąć, ruszyć głową, a potem ruszyć swój szanowny tyłek. Tylko tyle, a dla niektórych "aż" tyle...


Skąd moje przekonanie, że tak jest? Opowiem Wam na swoim przykładzie. Jeszcze kiedy mieszkałam w Polsce miałam skłonności masochistyczne. Pracowałam na cały etat w hotelu, a oprócz tego złapałam dorywczą pracę w restauracji jako kelnerka. Co prawda szybko mi się znudziło, ale gdybym naprawdę potrzebowała pieniędzy, to dalej bym to pociągnęła. 

Jeżeli chodzi o szukanie pracy, to wiecie, ona sama do nikogo nie przyjdzie. Nie zapuka do drzwi. Trzeba się nieco zainteresować, poszukać, wyjść z inicjatywą. Nie liczcie na Urzędy Pracy, oni Wam pracy nie znajdą. Już szybciej coś znajdziecie przez znajomych czy z pomocą kogoś z rodziny. Dobrze, uznajmy, że szukasz pracy i nie możesz nic znaleźć. A może weź i skuś się na pracę, która nie będzie tak ambitna, ale da Ci jakiś grosz? Zawsze to jakiś początek, start, nadzieja, że coś się może zmienić. I co z tego, że masz lepsze wykształcenie, większe ambicje? Nie rozumiem tego wybrzydzania. Choć i tak jest mi ciężko uwierzyć, że tak trudno jest znaleźć jakąś sensowną pracę. 

Co do szukania pracy, takiego aktywnego, to polecam nie wysyłanie e-maili, a stawianie się osobiście. Idź, pokaż, że Ci zależy, zrób pierwsze dobre wrażenie, zanieś swoje CV. Wysyłanie wiadomości drogą elektroniczną mija się z celem. Firmy mogą dostawać w najlepszym wypadku od kilku do kilkuset takich maili codziennie. Nawet jeśli akurat teraz nie szukają nikogo, to może w niedługim czasie zwolni się jakieś stanowisko. Idąc osobiście możesz zapytać, porozmawiać, zobaczyć jak wygląda sytuacja w danej firmie. A z tego co obserwuję, to wiele osób wysyła swoje CV mailowo i liczy na cud. Ja bym nie liczyła. 

 
Sama mieszkając w Polsce znalazłam pacę w swoim zawodzie. Co prawda była to umowa na zastępstwo, ale zyskałam dzięki temu dwa lata doświadczenia. Potem, po kilku miesiącach wegetowania na bezrobociu i przejściu przez raptem dwie rozmowy kwalifikacyjne dostałam kolejną propozycję pracy w swoim zawodzie. Odmówiłam, bo już wiedziałam, że za 3 miesiące wyjeżdżam do Niemiec. Nie było sensu zawracać głowy temu pracodawcy, bo na moje miejsce mógł znaleźć dziewczynę, która przepracuje tam kolejnych kilka, bądź kilkanaście lat. W każdym razie do czego zmierzam. Na tym przykładzie - da się? Da się! 

Teraz, mieszkając w Niemczech, też już przeszłam przez kilka firm. Ale, że zależy mi na podniesieniu standardu swojego życia, to walczę. Pracuję. Pracuję od rana do wieczora, na dwie umowy. W międzyczasie uczę się nadal języka niemieckiego i przypominam sobie angielski. Owszem, mówię swobodnie w języku niemieckim, ale wymagam od siebie czegoś więcej. Gdybym niczego od siebie nie wymagała, to siedziałabym w domu, pobierała zasiłek socjalny i olałabym się na wszystko, ale nie! Chcę kiedyś do czegoś dojść, więc pracuję nad tym. Wam polecam to samo zamiast narzekać, płakać, w dalszym ciągu nie robiąc nic. 
Bo stojąc w miejscu nieświadomie cofasz się w tył. Inni ludzie idąc do przodu wyprzedzają Cię i zostajesz w tyle. Zostajesz w ich cieniu. 

Narzekasz, że w Twoim miejscu zamieszkania nie masz możliwości rozwijania się? A co Cię tam trzyma? Wyjedź! Do większego miasta, gdzie jest więcej możliwości, do innego kraju, jeśli czujesz taką potrzebę. Patrząc na ludzi, którzy przyjeżdżają do Niemiec wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Wiele osób podziwiam za odwagę. Przyjeżdżają tutaj bez znajomości języka, bez grosza przy duszy, z całymi rodzinami, z małymi dziećmi. I co? I udaje im się! Wychodzą z życiowego bagna, radzą sobie. Małymi krokami dochodzą do czegoś. Bo grunt to chcieć. A chcieć to móc. I tego ja też się trzymam. Wiem też, że będę mieć to, na co sobie sama zapracuję. Nikt mi za piękne oczy niczego nie podaruje. Wam też nie. 

Mam nadzieję, że mój wpis nie zostanie zrozumiany opacznie. Nie mówię Wam jak macie żyć, tylko chcę dać do myślenia ludziom, którzy narzekają, a nie robią nic. Niby jest im źle, ale z tym nie walczą. A może powinni, zamiast się użalać nad sobą.

Komentarze

  1. Do przodu to się raczej nie da cofnąć ;)
    Mam wrażenie, że tego typu wpisy nie dotrą do osób, którym najbardziej są potrzebne. Osoby z wyuczoną bezradnością powinny dostać odpowiednie wsparcie chociażby w mopsach czy urzędach pracy.
    Sama bezrobotna nie byłam odkąd zaczęłam pracować czyli od hm... 5 lat. Praca jest. Może nie praca marzeń, może nie dla każdego ale osoby w wieku /za przeproszeniem/ produktywnym lepszą-gorszą, może poniżej wykształcenia, pracę mogą znaleźć w ciągu miesiąca czy dwóch. A potem szukać pracy marzeń ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą pomocą masz rację, ale czy jakaś instytucja faktycznie oferuje takową pomoc? I czy jest szansa, że ktoś z tego skorzysta?

      Usuń
    2. Urząd Pracy to jedna wielka ściema. Dają tylko zasiłek, o ile go dostaniesz i na tym ich pomoc się kończy.

      Usuń
  2. zawsze się cofamy do tyłu... innej opcji nie uświadczysz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt masło maślane. Tak się kończy pisanie w środku nocy.

      Usuń
  3. Szczerze mówiąc, nie dziwię się ludziom, którzy w pewnym momencie siadają na dupie i biorą zasiłek. Z prostego powodu: sama wertując oferty pracy nie raz się chwytam za głowę. Dwie strony wymagań: dwa języki obce (na poziomie B1/B2 to już minimum), doświadczenie, wykształcenie (najlepiej kierunkowe, acz niezbyt rozwlekłe, bo to odstrasza), etc. Okej, rozumiem, wymagania są po to, aby zatrudnić specjalistę. Spoko. Tylko, że za to oferuje się najczęściej 1500 zł netto na umowę śmieciową. W każdym mieście i w większości firm, nawet tych dużych i poważanych. Trudno się więc dziwić, że mając doświadczenie i duże umiejętności, człowiek po czymś takim się zniechęca. Bo nie po to dbał o swoje cv, dokształcał się, chwytał się każdej możliwości podniesienia kwalifikacji, aby potem dostać z buta w twarz takimi stawkami i umowami. Oczywiście bez urlopu czy podstawowych świadczeń. Zapytasz: to dlaczego nie wyjedzie się zagranicę? Odpowiedź jest prosta: często wiąże się to z tym, iż trzeba zaczynać niejako od zera. I bardzo często porzucić branżę, w której ma się doświadczenie i która jest jakąś pasją. Nielicznym udaje się dostać do zagranicznej korporacji i pracować w zawodzie - to jest dla najlepszych, którzy mają naprawdę jakieś wybitne osiągnięcia w swojej dziedzinie. Dla szaraczków nie jest to aż tak łatwo dostępne.

    To dlaczego taka osoba się nie przebranżowi? Nie chwyci obojętnie jakiej fuchy, byle podnieść jakoś jakość swojego życia?
    No cóż - tyrając 5 lat na studiach, najlepiej w trakcie chwytając się praktyk, staży, zleceń i innych rzeczy, raczej chce się zostać w zawodzie. Bo po coś się człowiek kształcił - nie po to, aby z braku laku potem zapieprzać w hipermarkecie czy jako ochroniarz na nocnej zmianie za równie nędzną stawkę.

    Żeby było jasne - również jestem za myśleniem: chcesz zarobić więcej = rób więcej, a nie czekaj na zbawienie. Ale z drugiej strony, każdy chce zarabiać adekwatnie do swoich kwalifikacji. I z tym jest problem. Bo najwyższe pensje obecnie dostaje niepełnosprawny student, ponieważ na nim firma zarobi i może mu rzucić normalną pensję i umowę. Dla zdrowego, wykwalifikowanego człowieka, takich szans nie ma :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Praca to generalnie temat rzeka. U mnie też jest post na blogu na ten temat. Po rozmowach ze znajomymi zauważyłam pewną zależność - oczekują pracy marzeń, dużo zarobków nie mając doświadczenia zawodowego. To trochę dziwne, bo to oczywiste, że nikt nie będzie chciał osoby bez doświadczenia. Najlepiej na początku iść na jakiś staż, albo do pracy która nie jest marzeniem tylko po to, by zdobyć doświadczenie i móc dalej się rozwijać.

    Ja zaczęłam po 6 latach pracy na etacie, pracę na własny rachunek. Wymaga to więcej zachodu, mobilizacji i samozaparcia, ale nie żałuję.

    Bzdurą jest mówienie, że pracy nie ma,bo pracy jest dużo, tylko osoby starające się o pracę nie mają kwalifikacji.

    Sama ostatnio potrzebowałam osobę do pomocy i niestety CV jakie dostałam wołały o pomstę do nieba. Większość z nich miało fotki z wakacji (żenua), albo kompletnie nie dopasowane do tego, jakiej osoby ja szukałam. Z perspektywy pracodawcy nie dziwię się, czemu ludziom czasami się odechciewa przeprowadzać rekrutację.

    Druga kwestia to to, że niestety koszty ponoszone przez pracodawcę zatrudniającego pracownika są naprawdę kosmiczne. Dopiero teraz, gdy ten temat zaczął mnie interesować powiem w prost - nie dziwię się, dlaczego pracodawcy nie chcą zatrudniać pracownika na umowę o pracę. Aby wypłacić mu godną pensję, pracodawca ponosi podwójny koszt. To naprawdę chore.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Obserwatorzy