Kosmetyczni ulubieńcy I Listopad 2015.
Nie mam w zwyczaju publikować wpisów na temat moich comiesięcznych ulubieńców. Ale jako, że ostatnio mało na blogu piszę, rzadko widujecie kosmetyki, których używam, to w jednym poście możecie zobaczyć aż 5 produktów. Są to kosmetyki po które sięgałam bardzo często i byłam z nich (lub nadal jestem) zadowolona. Bez owijania w bawełnę, szybko i konkretnie opiszę to, co odkryłam w listopadzie.
Jak widać na załączonej fotografii, udało mi się trafić w produkty z różnych kategorii - kolorówka, pielęgnacja ale i akcesoria. Myślę, że każdy znajdzie tu coś interesującego dla siebie. Choć nie wiem jak jest z dostępnością niektórych kosmetyków w Polsce, ale jestem przekonana, że drogerie internetowe są wystarczająco dobrze zaopatrzone i będzie można gdzieś te rzeczy wygrzebać z czeluści internetu.
Za najciekawsze odkrycie uważam olejek. Weleda olejek migdałowy. Teoretycznie przeznaczony do pielęgnacji skóry twarzy, ale jak wiemy - oleje można wykorzystywać na wiele innych sposobów. Niemniej jednak ja używam go do twarzy. Codziennie wieczorem, na oczyszczoną i jeszcze wilgotną buzię nakładam kilka kropel olejku. Owszem, na skórze pozostaje tłusty film, ale mnie to nie przeszkadza, bo nie jest to jakaś strasznie gruba warstwa, a poza tym zanim kładę się spać, moja cera zdąży już pochłonąć sporo olejku. Wstając rano mam poczucie, że moja skóra jest miękka, zadbana i w nocy wypoczęła. Skład jest krótki i treściwy, działanie świetne. Czego chcieć więcej?
Pędzli w kosmetyczce nigdy nie będzie zbyt dużo. Dlatego też jakiś czas temu skusiłam się na zakup pędzla do pudru Ebelin. W całym moim zbiorze pędzli mam już od Ebelin pędzelek do rozcierania cieni i dlatego, że jestem nim zachwycona, sięgnęłam po ten do pudru. I to był dobry wybór. Pędzel jest miękki, delikatnie omiata twarz pudrowym puchem. Nie mam problemu z dopraniem pędzelka, nie odkształca się, jest wygodny i do tego ładnie wygląda. Mam już do pudru pędzel Hakuro, ale Ebelin jest mniej "zbity" i ma bardziej owalny kształt. Jak widać pędzel pędzlowi nierówny i nie zawsze tańszy znaczy gorszy. Pędzle Ebelin polecam z czystym sercem. Sama mam ochotę na kolejne, ale nie szaleję i najwyżej co kilka miesięcy mogę dokupować kolejny.
Jesienią i zimą zużywam całe masy kremów do rąk. Dlatego gdy zobaczyłam nowy (nie wiem na ile jest nowy, ale na tubce stoi jak byk "NEU") krem Florena z olejem z pestek winogron i olejem sojowym w promocji, od razu po niego sięgnęłam. Producent obiecuje pielęgnację dłoni w naturalny sposób. Przyznam, że dzięki regularnym stosowaniu kremu Florena można uzyskać efekt delikatnych, nawilżonych dłoni. Konsystencja jest cudowna, krem jest odpowiednio gęsty, nie wycieka samoistnie z tuby, idealnie rozprowadza się na rękach i bardzo szybko się wchłania. Nie pozostawia paskudnej, lepkiej warstwy na łapkach. Uwielbiam i polecam wypróbowanie.
Od rąk idziemy nieco wyżej, prosto w kierunku włosów. Bo czasami wypada włosy umyć. A że wypada, to fajnie jest mieć dobry szampon. Tutaj kierowałam się węchem, który nigdy mnie nie zawodzi i padło na szampon Garnier z miodem. Zrobiłam już wywiad i z moich tajnych informacji wynika, iż w Polsce stacjonarnie go nie dorwiecie, a jedynie drogą internetową, przez Drogerię Niemiecką. Nie, żebym reklamę robiła, tak tylko dla ciekawych podaję info. A wracając do produktu i jego właściwości. To nie żadnej naturalny, cudowny specyfik, a zwykły drogeryjny szampon z SLS na drugim miejscu w składzie, Ale mnie to nie razi, nadal go lubię ;) Pięknie, słodko, delikatnie pachnie miodem, ma kremową konsystencję, dobrze się pieni (patrz SLS) i myje włosy. Ponadto po jego użyciu nie muszę każdorazowo sięgać po odżywkę, bo nawet bez jej użycia daję radę rozczesać moje wredne włosy, a nie po każdym szamponie potrafię tego dokonać. No i co działa na jego korzyść to wydajność. Wystarczy odrobina szamponu by umyć moje włosy (długości krótko-, średnio-nieokreślonej), a dzięki temu wystarczy mi go na długo.
Tutaj serwuję sobie powrót do przeszłości. Odkurzyłam starą paletkę Inglot ze skompletowanymi przeze mnie cieniami do powiek. W listopadzie miałam nieco więcej czasu i ochoty na wykonywanie na sobie pełnych makijaży, a dzięki temu pokochałam na nowo paletę i cienie Inglot. Idealna do stworzenia zwykłych, codziennych makijaży. Więcej o niej możecie poczytać TUTAJ. Wiem, że mam je już dokładnie 2 lata, ale póki co nie zmienia się ich zapach, konsystencja, a ja je dezynfekuję, więc nie obawiam się o uczulenie. To tak gwoli wyjaśnienia :)
Tymczasem życzę Wam spokojnego wieczoru, udanego startu w nowy tydzień i mocy pozytywnej energii! :) Trzymajcie się ciepło i dajcie znać jakie kosmetyki tudzież akcesoria skradły Wasze serca w listopadzie. Może znajdzie się coś co mnie oczaruje i sama po to sięgnę? Jestem podatna na wpływy, więc wiecie... ;)
Mam ten krem do rąk. W sumie kupiłam go zupełnie przypadkiem (w pośpiechu wrzuciłam do koszyka sądząc, że to Balea :D) ale nie zawiodłam się. Jest naprawdę bardzo dobry. No i nie jest nowy, ja kupiłam go na początku czerwca tego roku :P.
OdpowiedzUsuńnie znam żadnego z nich ale pędzelek fajnie wygląda :D
OdpowiedzUsuńładne kolory cieni :) nie miałam żadnego z tych kosmetyków :)
OdpowiedzUsuńJak ten pędzel fajnie wygląda ;)
OdpowiedzUsuńMmm cienie jednak z tych ulubieńców to mój faworyt :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię produkty z Garnier do włosów, szkoda że tego nie ma stacjonarnie dostępnego w Polsce :) Ja ostatnio też rzadko kiedy robię pełniejszy makijaż, może wkrótce też odkurzę jakieś paletki, które powoli obrastają kurzem w szufladzie :)
OdpowiedzUsuńZaintrygował mnie krem do rąk Florena, nigdy wcześniej nie słyszałam o tej marce:)
OdpowiedzUsuńNiektóre z tych kosmetyków znam i polecam również, ale część widzę po raz pierwszy w życiu. Kocham produkty Garniera i Inglota... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę Szczęścia w Nowym Roku 2016! :)
(więcej życzeń u nas w blogu, więc się nie rozpisuję ;))
Monika